Obligacje skarbowe psują rynek kredytowy
Moda na finansowanie wszystkiego, co tylko można, z budżetu państwa nie jest tylko specyfiką polską. Życie na koszt przyszłych pokoleń jest dość wygodne i kuszące. W ostatnich czasach prowodyrami życia na kredyt są oczywiście Amerykanie.
O ile jednak oni mogą sobie na to pozwolić, gdyż ich obligacje nadal, pomimo kryzysu, są „chętnie" kupowane przez inwestorów zewnętrznych, to nasz kraj ma już z tym pewne problemy.
Po prostu obligacji w złotych polskich w dłuższej perspektywie nikt nie chce mieć w swoim portfelu inwestycyjnym poza granicami naszego kraju. Finansowanie długu publicznego ciągle więc ma formę rolowania wcześniejszych długów, odsuwania płatności w czasie i nakręcania coraz większej spirali zadłużenia, szczególnie długu wewnętrznego. Zobowiązania zagraniczne nie pozostają jednak bez znaczenia i sięgają blisko 40 proc. długu Skarbu Państwa. Analizując jednak wpływ długu publicznego nie można poprzestać jedynie na długu państwowym. Patrząc całościowo na dług sektora finansów publicznych, można dostrzec, że sięgnął on już po pierwszym półroczu br. ponad 635 mld zł, co oznacza, że zmierza w kierunku przekroczenia założeń strategii zarządzania długiem. Zgodnie z założeniami resortu finansów w całym roku 2009 nie powinien on przekroczyć 658,8 mld zł. W przypadku utrzymania narastającego tempa zadłużenia relacja do PKB już w przyszłym roku może przekroczyć drugi próg ostrożnościowy (55%), co będzie mogło zablokować korzystanie z deficytu budżetowego jako formy finansowania wydatków. Byłaby to oczywiście katastrofa i chyba nikt na poważnie nie bierze takiej możliwości - albo dług będzie utrzymany w ryzach, albo mogą być zawieszone normy sanacyjne. W tym drugim jednak wypadku zamkniemy sobie na długo drogę do euro. Ten cel może być zagrożony z uwagi na nawarstwianie się pętli zadłużenia w sektorze publicznym. Zjawisko to jest efektem przede wszystkim spadku dochodów budżetowych przy jednoczesnym wolniejszym ograniczaniu i rolowaniu wydatków. W drugiej połowie roku wsparciem dla budżetu jest co prawda mocniejszy złoty, ale i tak warto zwrócić uwagę koszty obsługi długu. Wynoszą one niemal tyle, ile budżet w ciągu roku dopłaca do ZUS-u.
Dług publiczny cieniem kładzie się na gospodarce nie tylko poprzez dodatkowe koszty finansowania, które, jak obiektywnie można stwierdzić, nie są jakoś szczególnie wysokie. Poziom relacji rzeczywistych kosztów obsługi do wartości globalnej zadłużenia wynoszący niecałe 5 proc. w skali roku to dość uczciwa cena, chociaż inni finansują się dużo taniej (np. Amerykanie, Niemcy). Czy to oznacza, że jesteśmy bogatsi? Oczywiście nie, a nasz główny kłopot to bariera w dostępie do zewnętrznych długoterminowych źródeł finansowania. Strefa euro w tym sensie byłaby pożądana. Finansowanie wewnętrzne ma bowiem jedną zasadniczą wadę - konkurowanie o kapitał na rynku finansowym przez państwo, firmę, przedsiębiorcę czy konsumenta kończy się zwykle wygraną tego pierwszego kredytobiorcy. W okresie od 2004 roku do 2007 roku byliśmy świadkami systematycznego spadku zaangażowania banków w postaci skarbowych papierów wartościowych. Banki finansowały w tym czasie około 23 proc. potrzeb pożyczkowych państwa. Chętniej włączały się w akcję kredytową, ale zmiana uwarunkowań ekonomicznych w 2008 roku, globalny kryzys finansowy i wzrost awersji do ryzyka znów spowodował, że blisko 1/3 długu państwa jest finansowana przez banki. Wynikało to też oczywiście z tego, że budżet coraz agresywniej musiał walczyć o środki wobec mniejszej dynamiki przychodów. Dla kredytobiorców oznaczało to przegraną w walce o środki z banku, co doprowadziło do marazmu, chociażby na rynku mieszkaniowym. Dla porównania wartość kredytów na nieruchomości udzielonych gospodarstwom domowym sięga zaledwie 212 mld zł.
Wykres2.jpg
Systematyczny wzrost długu publicznego (nie tylko w Polsce) związany jest z ogólnym przekonaniem, że sektor publiczny pozwala nam uniknąć skutków nietrafionych decyzji finansowych. Niestety skutek nie jest tutaj pouczający, bo zwalnia z indywidualnego myślenia. Masz problemy w spłacie kredytu - państwo ci pomoże, chcesz tańszego kredytu - państwo dopłaci. Nie dodaje jednak, dlaczego do tego kredytu w ogóle trzeba dopłacać? Ano właśnie przez państwo, które jest nieefektywne na rynku finansowym i wypycha indywidualnych uczestników rynku kredytowego z kolejki po dług. Nowy rok z coraz większymi długami nie robi już na nikim wrażenia, ale coraz bardziej potrzebna jest refleksja, że odbywa się to na czyjś rachunek, nasz rachunek. Deficyt sektora finansów publicznych to wbrew pozorom nie tylko wygodne życie na koszt przyszłych pokoleń, ale obciążenie naszych portfeli już dziś. W trudniej dostępnym kredycie, nieefektywnym wydatkowaniu i kontrolowaniu publicznego grosza. Polacy tradycyjnie mają dość swobodne podejście do kwestii pieniędzy publicznych. Po kilkunastu latach transformacji gospodarczej warto jednak sobie zdać sprawę, że te pieniądze nie są już „niczyje". Ktoś, kto sięga po publiczne pieniądze, sięga tak naprawdę do naszych portfeli i warto dokładnie patrzeć mu na ręce. A że pokusa łatwych rozwiązań dla niektórych jest duża, pokazuje dyskusja o zatrzymywaniu w ZUS-ie 60 proc. składek przekazywanych do OFE. Niby nawet jest to uzasadnione ekonomicznie - będą niższe koszty zarządzania, chociaż ZUS, do którego trzeba co roku dokładać miliardy złotych, mistrzem inwestycji chyba nie jest czy wręcz nie może być. Łatwo proponować więc upublicznienie grosza, który faktycznie należy dziś już do prywatnych osób, członków OFE, których jest już ponad 14 mln, łatwo zwiększać i tak wysokie składki ubezpieczeniowe. Politycy, pamiętajcie, że podatnicy jest to dziś najliczniejsza grupa waszych wyborców.
Bogusław Półtorak
Główny Ekonomista Bankier.pl S.A.
Nadesłał:
ap
|