Cormac McCarthy - "Krwawy południk"


Cormac McCarthy - "Krwawy południk"
2010-08-04
Jeśli można przyrównywać prozę do poezji, to „Krwawy południk” Cormaca McCarthy’ego jest poematem. Pięknym, klarownym i przerażającym.

Pierwsze polskie wydanie tej powieści, uważanej za jedną z najlepszych w amerykańskiej literaturze, ukazało się nakładem Wydawnictwa Literackiego, w znakomitym przekładzie Roberta Sudoła.








McCarthy zaliczany jest, obok Dona DeLillo, Philipa Rotha i Thomasa Pynchona, do najwybitniejszych żyjących pisarzy amerykańskich. Z Pynchonem łączy go również skrywanie przed światem swojej prywatności. Debiutował w 1965 r., ale pierwszego telewizyjnego wywiadu udzielił dopiero w 2007 r., gdy miał 74 lata. Wtedy to Oprah Winfrey opowiedziała o jego powieści „Droga”, a o McCarthym usłyszały miliony ludzi, co przełożyło się na sprzedaż jego książek. Pozycję pisarza wzmocniły także Nagroda Pulitzera (właśnie za „Drogę”) i oscarowa ekranizacja jego powieści „To nie jest kraj dla starych ludzi”. „Droga” również została niedawno przeniesiona na ekran. Inne książki McCarthy’ego znane polskim czytelnikom to „Dziecię boże”, „Przeprawa” i „Rącze konie”.

„Krwawy południk albo wieczorna łuna na zachodzie” ukazał się w Stanach w 1985 r., lecz do tej pory nie został sfilmowany. I pewnie nie zostanie. Dantejskich scen jest tu bowiem tak dużo, że westerny Peckinpaha i Eastwooda przy powieści McCarthy’ego są bajkami dla grzecznych dzieci. Przywołuję westerny, bo akcja „Krwawego południka” rozgrywa się na pograniczu amerykańsko-meksykańskim w połowie XIX wieku. W ujęciu McCarthy’ego mityczny Dziki Zachód jest piekłem, usłanym trupami ludzi i zwierząt, piekłem, gdzie niemal każdy zabija każdego, kogo spotka na swej drodze, a barbarzyństwo i bestialstwo są tak powszechne, że aż wydają się normalne. 

Motyw wędrówki często przewija się w powieściach amerykańskiego pisarza, podobnie jest w „Krwawym południku”, gdzie kilkunastu Amerykanów przemierza Teksas i Meksyk, by zdobyć indiańskie skalpy. Skalpują jednak nie tylko Apaczów, również Meksykan, Białych, starców i dzieci. W bandzie, dowodzonej przez Glantona, są czternastoletni chłopak, nazywany dzieciakiem, oraz sędzia Holden, będący uosobieniem wszelkiego zła (jeśli esesmani mieli przodków na Dzikim Zachodzie, to był wśród nich wykształcony, cyniczny i bezwzględny Holden). Bandytów nie łączy żadne braterstwo ani przyjaźń, zabijanie nie wywołuje w nich żadnych emocji. Wobec śmierci pozostają obojętni.                                        

Nagromadzenie obrazów przemocy, okrucieństwa i straszliwych rzezi dokonywanych przez Białych czy Indian może początkowo odstręczać, ale z czasem czytelnik… przyzwyczaja się do scen rodem z najgorszych koszmarów. Dzieje się tak z sprawą niezwykłego języka McCarthy’ego, nasyconego metaforami, pełnego biblijnych aluzji. To połączenie bestialstwa i piękna daje niesamowity efekt; jest zupełnie tak jakby Mozart napisał operę ilustrowaną obrazami Boscha. Zachwyt miesza się z przerażeniem.       

Grzegorz Kozera

Nadesłał:

puella

Wasze komentarze (0):


Twój podpis:
System komentarzy dostarcza serwis eGadki.pl