Czy prawo cywilne dotyczy kierowców w Polsce?
Wydawać by się mogło, że polskie prawo dotyczy absolutnie wszystkich, przebywających aktualnie na terytorium Przenajświętszej Rzeczypospolitej. Niestety, jest to fałszywa teza.
Kilku milionów kierowców z nieznanych powodów jest zwolnionych z obowiązku, przewidzianego w art. 415. oraz wynikającego z niego art. 444. § 1. kodeksu cywilnego.
Wspomniane artykuły tegoż doniosłego aktu prawnego mają następujące brzmienie:
Art. 415. Kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia.
Art. 444 § 1. W razie uszkodzenia ciała lub wywołania rozstroju zdrowia naprawienie szkody obejmuje wszelkie wynikłe z tego powodu koszty. Na żądanie poszkodowanego zobowiązany do naprawienia szkody powinien wyłożyć z góry sumę potrzebną na koszty leczenia, a jeżeli poszkodowany stał się inwalidą, także sumę potrzebną na koszty przygotowania do innego zawodu.
Zadziwiające jest, iż pomimo, że artykuły te zostały zapisane w kodeksie cywilnym już kilkadziesiąt lat temu, to twórcy kolejnych aktów prawnych, dotyczących ruchu drogowego i odpowiedzialności kierowców zupełnie nie zauważyli ich istnienia. Tak więc sprawca wypadku drogowego, w którym były ofiary w ludziach i te osoby musiały być poddane leczeniu, nie jest nijak, z mocy innych aktów prawnych zobowiązany nie tylko do pokrycia pełnych kosztów leczenia i rehabilitacji poszkodowanych w wyniku jego nieostrożnej jazdy lub braku umiejętności prowadzenia pojazdu, ale nawet do partycypowania w najmniejszym stopniu w tych kosztach. Pokryją je za to wspólnie: sam poszkodowany oraz ta część społeczeństwa, która musi opłacać składki ZUS. Oczywiście poszkodowany może dochodzić od sprawcy niewielkiej części tych kosztów w procesie cywilnym, który może ciągnąć się całymi latami, a jego wynik jest, jak to w polskim wymiarze sprawiedliwości, co najmniej bardzo trudny do przewidzenia. Natomiast społeczeństwo, które za pośrednictwem ZUS pokryło lwią część tych kosztów, nigdy tych pieniędzy, straconych w majestacie prawa, sprzecznego z kodeksem cywilnym, nie odzyska.
Dlaczego polskie prawo chroni w ten sposób całość portfeli piratów drogowych? Możemy się jedynie domyślać, że takie przepisy ustanowili we własnym interesie ci, którzy na co dzień łamią te zasady ruchu drogowego, które akurat mogą złamać. Dzięki temu w razie wypadku całkowity koszt, jaki poniosą, wyniesie tyle, ile zapłacą z tytułu tzw. własnego udziału za naprawę uszkodzonego własnego samochodu, plus utratę zniżek w kosztach polisy za bezszkodową jazdę, o ile takie zniżki posiadają. Łącznie pozbawienie kogoś zdrowia, narażenie go na ból, długotrwałe leczenie itd. będzie takiego pirata drogowego w najgorszym przypadku kosztowało kilka tysięcy złotych, wliczając w to jedynie „udział własny”, straconą zniżkę oraz mandat karny. W najlepszym – nie przekroczy kilkuset złotych! Zaiste niewielki to koszt i trudno się dziwić, że polscy kierowcy szaleją po drogach, nie czując nad sobą bata finansowych konsekwencji swojej niefrasobliwości lub głupoty. Hulaj dusza, piekła nie ma!
Zastanawiać może jedno: czy, gdyby kierowcy byli świadomi, że za leczenie ofiar spowodowanych przez nich wypadków przyjdzie im zapłacić kilkadziesiąt, a może nawet – kilkaset tysięcy złotych i tej kwoty nie pokryje społeczeństwo rękami ZUS, to czy przypadkiem ta świadomość nie podziałałaby jak kubeł wody z lodem na rozpaloną łepetynę niejednego polskiego wariata drogowego? Chyba nigdy nie dowiemy się, ile mniej wypadków dzięki temu wydarzyłoby się na drogach i ile mniej osób zapłaciłoby cierpieniem, długotrwałym leczeniem, a nawet kalectwem za to, że przypadkiem znaleźli się na drodze szalejącej polskiej imitacji Mad Maxa, któremu w porę finansowy bat ostudziłby temperament? Na razie ten bat nie istnieje. A bogaty wujek ZUS przejmuje z radością na siebie obowiązki prywatnych firm ubezpieczeniowych, wydając pieniądze należne emerytom i rencistom!!!
Koszty leczenia powypadkowego są pokrywane w pewnej, trudnej do oszacowania części, z obowiązkowego ubezpieczenia OC, ale TYLKO w przypadku, gdy poszkodowany nie ma prawa do leczenia za pieniądze podatników, czyli ZUS. Ustawodawca zadbał o interesy bogatych firm ubezpieczeniowych, zapominając o społeczeństwie, które płaci mu niemało za to, żeby dbał o nie.
Nadesłał:
bobcat
|