Jestem poganiaczem szczurów!
Tak, jestem naciągaczką, ściemniaczką, wyłudzaczką lub też przyjacielem za pieniądze. Tak, jestem szarlatanem i poganiaczem szczurów! Jestem coachem.
Wiele osób słysząc o coachingu, tak naprawdę nie wie do końca „z czym to się je”. Zazwyczaj w tym miejscu w ich wyobrażeniach pojawiają się mgliste sceny z amerykańskich filmów drugiej kategorii o trenerach sportowych, którzy wszelkimi możliwymi sposobami starają się doprowadzić swoją drużynę na sam szczyt. I czy jest w tym działaniu coś złego? Przecież trener skupia się na podwyższeniu poziomu swoich zawodników, jest ich wsparciem, osobą motywującą i podnoszącą w razie upadku.
Jednak, żeby to wszystko nie było takie proste, świeże i współczesne wielu badaczy doszukuje się początków coachingu już w starożytności. Źródłem miałaby być metoda sokratyczna – czyli sposób nauczania, za pomocą odpowiednio zadawanych pytań. Dzięki takiej technice nauczyciel bazował na wiedzy uczniów, nie ograniczając ich samodzielnego myślenia.
Rację ma jednak ten, kto utożsamia pojęcie coachingu z nowoczesnością. Krystalizacja tego terminu miała miejsce dopiero w XX wieku. Początkowo poprzez publikacje książkowe: How to Win Friends and Influence People Dalea Carnegie’go, Client – Centered Therapy Carla Rogersa, The Inner Game of Tennis Timothy Galwey’a, aż po Coaching for Performance Sir Johna Witmora. Następnie przez działalność Tomasa Leonarda, księgowego i analityka finansowego, który w 1992r. założył Coach University – miejsce „narodzin” 20 tys. coachów i źródło kompetencji dla 100 tys. menagerów.
Coach jest często niesłusznie przyrównywany do psychologa lub psychoterapeuty, a przecież zgodnie z etyką, nie wykracza on nigdy poza swoje kompetencje. Jego zadaniem jest zbudowanie w kliencie poczucia pewności siebie, umożliwiającego realizację założonego przez niego celu. Proces coachingowy koncentruje się na „tu i teraz” oraz na odniesieniu do przyszłości – skupiamy się na tym, do czego dążymy i co musimy zrobić, by to osiągnąć. W coachingu nie funkcjonuje pojęcie problemu, natomiast klient jest osobą najbardziej kompetentną do zrealizowania swojego wyzwania.
Coachom zarzuca się też brak odpowiedzialności, co jest po części prawdą. Główną osobą odpowiedzialną za efekty coachingu jest klient – to on wyznacza cele, określa kroki, które podejmie i samodzielnie je realizuje. Odpowiedzialność coacha ogranicza się w tym momencie do przeprowadzenia procesu, w myśl założeń coachingu. Tym samym jest on zaledwie towarzyszem podróży do określonego celu, nigdy przewodnikiem.
Mówi się, że coachem może zostać każdy. A co z całym zastępem samozwańczych mechaników, nauczycieli czy innych wątpliwej jakości „ekspertów”? Prawdziwy specjalista poza odpowiednimi kompetencjami może pochwalić się stosownymi szkoleniami, kierunkowymi studiami, garścią certyfikatów a także identyfikacją z konkretną organizacją coachingową.
Gdy po raz pierwszy spotkałam się z coachingiem, byłam dość sceptycznie nastawiona. Kilka lat temu miałam okazję uczestniczyć w kursie trenerskim, w ramach którego kursanci mieli możliwość odbycia dwóch indywidualnych sesji coachingowych. Spotkania te przebiegły dość burzliwe, w znacznym stopniu odbiegając od kreowanego wizerunku coacha, jako osoby głaszczącej po głowie i podsycającej fałszywe przeświadczenie o „wszechmocy” klienta. Dziś wiem, że umożliwiło mi to lepsze zrozumienie siebie oraz sytuacji, w której się znajdowałam. Z perspektywy czasu wiem również, że właśnie to doświadczenie skierowało mnie na obecną drogę – bycia coachem.
Coaching, jak każda dziedzina rozwoju osobistego, będzie miał swoich zwolenników i przeciwników. Jednak najważniejszym jest, by nie oceniać książki po okładce, a coachingu po tymczasowych opiniach w środkach masowego przekazu.
Nadesłał:
Magdalena Cerecka
|