Kino sto lat temu i kino dziś. Krótka podróż w czasie
Rok 2015 jest idealnym momentem na podróż w czasie przez historię kinematografii. Cofając się o sto lat, możemy również zobaczyć, jak długą drogę przebyły technologie powiązane ze srebrnym ekranem.
Rok 1915. Niby zwykła data w kalendarzu, ale wyjątkowo głęboko odcisnęła swoje piętno w dziejach kina. To właśnie wtedy rozbłysła gwiazda Charliego Chaplina, na ekrany wszedł pierwszy mega hit i odbył się pierwszy seans 3D. W kwietniu minie również setna rocznica premiery filmu „The Tramp”. Stworzona w nim postać włóczęgi, stała się ikoną kina niemego.
Najsłynniejszy fajtłapa w dziejach kina nosi melonik i bambusową laskę. Jego kaczy chód oraz sfatygowany męski żakiet, pozostają nieodłącznym elementem legendy Chaplina. Tramp bawił widzów przez ponad dwie dekady i przetrwał rewolucję związaną z udźwiękowieniem filmów. Na emeryturę został odesłany dopiero w 1936 roku w „Modern Times”. Do końca swojego ekranowego żywota, pozostał niemy.
Pierwszy mega hit
W lutym 1915 roku, gdy na ekrany kin wchodził „Birth of a Nation”, wyreżyserowany przez D. W. Griffitha, nikt jeszcze nie słyszał o tzw. box office. Tymczasem ten kontrowersyjny obraz, gloryfikujący rasizm i Ku Klux Klan, został okrzyknięty pierwszym blockbusterem w dziejach. Przy budżecie ówczesnych 110 tys. dolarów, jako pierwszy w historii zarobił okrągły milion. Grany był w amerykańskich kinach przez lata. Szacuje się, że „Birth of a Nation” łącznie mógł zarobić nawet 60 mln dolarów. Według dzisiejszej wartości dolara, to niemalże miliardowy box office.
Od premiery filmu Griffitha minął okrągły wiek, ale jedno pozostało niezmienne. Wciąż żywa jest zasada, nieważne co piszą o nas, byle pisali. W prasie było o „Birth of a Nation” tak głośno, że film zapisał się w historii jako pierwszy hollywoodzki mega hit.
Kino w 3D
3D może i brzmi nowocześnie. Jednak zjawisko stereoskopii zostało dobrze zbadane już w XIX wieku. Do kina zawędrowało po latach bawienia ludzi na festynach i jarmarkach. Reżyser i samouk Edwin S. Porter, pierwszą projekcję 3D zaprezentował w czerwcu 1915 roku.
Wraz z Williamem E. Waddellem, wykorzystał do eksperymentu z anaglifami 3D salę nowojorskiego teatru Astor. Widzowie wyposażeni w charakterystyczne zielono-czerwone okulary, mogli obejrzeć kilka krótkich trójwymiarowych scen. Wśród nich był materiał zarejestrowany nad wodospadem Niagara. Niestety niewiele z tego wynikło. Pierwszy film 3D nakręcono dopiero w 1922 roku, a sama technologia na drugi start musiała czekać do lat 50-tych. Dziś jest standardem. Również w naszych domach.
Projektory wtedy i projektory dziś
Pisząc o kinie epoki Chaplina, nie można obojętnie przejść obok tematu projektorów. Nazywano je wtedy kinematografami. W odróżnieniu od współczesnych cyfrowych projektorów, ówczesne urządzenia składały się z części mechaniczno-optycznej oraz generującej mocne światło latarni. Odseparowanie od siebie obu elementów było kluczowe, zważając na wykorzystanie lamp łukowych z elektrodami węglowymi. Były dość kapryśne, świeciły zaledwie kilkanaście minut i poza jasnym światłem, emitowały również ogromne ilości ciepła.
Ich współczesnym odpowiednikiem są ksenonowe lampy łukowe. W tym wyjątkowo potężne modele, obecne dziś w projektorach IMAX. W kinie domowym coraz częściej stosuje się diody LED. Uzbrojone w nie projektory są bardziej energooszczędne i nie wymagają serwisowania. Kinowe projektory sprzed stu lat wykorzystywały rolki czarnobiałego filmu 35 mm, a mechanizm był często napędzany ręcznie przez operatora. W mniejszych urządzeniach sprzedawanych koneserom ówczesnego „kina domowego”, korba była normą. Projektory instalowane w kinach czasami wyposażano w silnik elektryczny.
Dzisiejsze projektory to przy nich cuda techniki. Zaawansowana elektronika i cyfrowy sygnał, odesłały do lamusa taśmę filmową. Cyfrowe nośniki danych są powszechnie wykorzystywane w multipleksach, a pojedyncze filmy mogą zajmować setki gigabajtów i są dostarczane do kin na specjalnych zaszyfrowanych dyskach. Modele dedykowane do kina domowego oferują rozwiązania, o których nikomu się nie śniło w czasach Charliego Chaplina.
Przykładem współczesnego urządzenia może być projektor Philips Screeneo, w którym źródłem światła jest lampa LED o żywotności 30 tys. godzin. Operator projektora z 1915 roku, musiał serwisować lampę łukową nawet kilka razy podczas seansu. Współczesnymi urządzeniami możemy sterować zdalnie, co kiedyś z oczywistych powodów było niemożliwością. Zapewne sto lat temu zachwyt wzbudziłaby również technologia ultra-krótkiego rzutu, dzięki której Philips Screeneo może wyświetlać obraz bezpośrednio na ścianie już z odległości kilkunastu centymetrów.
Co z Charlie Chaplinem i D. W. Griffithem? Ich filmy możemy dziś oglądać w domu. Wystarczy sięgnąć po niezmierzone zasoby YouTube, a legendarny tramp w meloniku, zagości na ścianie naszego salonu.
Fot/Źródło: Sagemcom
Nadesłał:
WĘC PR
|