Polscy rodzice wychowują konserwatywnie - dzieci nie mogą płakać w miejscach publicznych
Polscy rodzice nie pozwalają swoim dzieciom na płacz w miejscach publicznych, bo to przeszkadza innym. Mimo szeroko dostępnej wiedzy o wychowywaniu dzieci i ogromnej zmiany, jaka dokonała się na tym polu, wciąż jesteśmy konserwatywnymi rodzicami.
Nie pozwalamy maluchom na płacz w miejscach publicznych - 63 proc. rodziców odpowiedziało tak w ankiecie przeprowadzonej na zlecenie firmy Baby Land dystrybuującej akcesoria dla dzieci marki NUK. Kiedy dziecko zaczyna płakać lub w głośny sposób okazuje swoje emocje, rodzice próbują je uspokoić i uciszyć, a gdy to się nie udaje, wychodzą z nim z dala od innych ludzi. Dużo mniej, bo 39 proc. badanych odpowiedziało, że dziecko jest dla nich ważniejsze niż osoby wokół i koncentrują się na nim, a nie na innych. Zaś 12 proc. od razu ucisza dziecko, nawet nie pytając co się stało.
Odróżnić potrzeby od zachcianek
Czego obawiają się ze strony innych ludzi rodzice płaczących maluchów i jaka jest ich motywacja, aby uciszać swoją pociechę w miejscach publicznych? Dzisiejszym dzieciom pozwalamy na więcej i chociaż nie jest to już era wychowywania bezstresowego, psychologowie zalecają, żeby zauważać i spełniać potrzeby dziecka. Czy zatem wynik ankiety może świadczyć o tym, że rodzice nie wsłuchują się w potrzeby własnych dzieci, w zamian za to opinia otoczenia jest dla nich ważniejsza?
– Płacz dziecka może mieć różne funkcje. Za każdym razem inaczej trzeba rozpatrywać sytuację, w której dziecko płacze i się złości. Przede wszystkim trzeba umożliwić mu popłakanie, bo to najczęściej jest ekspresja smutku, który dobrze jest wyrazić. Rodzice nie powinni też udawać że nic się nie stało, trzeba uczyć dzieci, że każda emocja jest dobra, kwestia dotyczy tylko sposobu jej wyrażania. To jest też coś, czego się uczymy od maleńkości – mówi Emilia Link-Dratkowska, specjalista psychologii klinicznej i psychoterapeuta pracująca z dziećmi. – W miejscach publicznych dzieci najczęściej jednak korzystają z tego, że tam kontakt społeczny jest jasno określony; widzą też, że rodzice bardziej się wtedy denerwują i są skłonni ulec ich żądaniom. I najczęściej płaczą albo są rozzłoszczone, gdy chcą coś uzyskać lub w sytuacji gdy czegoś nie dostały. I często im się to udaje, na zasadzie szantażu i wymuszenia – dodaje.
Aby zachować balans pomiędzy nauką zachowania w miejscach publicznych i szacunkiem do innych ludzi, a potrzebami dziecka, ważne jest dobre rozpoznanie co ono rzeczywiście nam sygnalizuje. Łatwo można wpaść w pułapkę i zwykłej zachciance nadać rangę potrzeby. To najprostsza droga do wychowania człowieka, który będzie uważał, że wszystko mu się należy, a inni ludzie nie są ważni. Bezkrytyczne traktowanie idei psychologii rozwojowej może prowadzić do dużych błędów wychowawczych. Kiedy spełniane są wszystkie zachcianki dziecka, wchodzi ono w życie z przeświadczeniem, że wszystko jest takie jak ono chce. A kiedy okazuje się, że to nieprawda, kompletnie nie umie radzić sobie z tym dyskomfortem.
Wniosek, jaki nasuwa się z przeprowadzonych przez markę NUK badań, to taki, że Polska nie jest i nie będzie społeczeństwem ludzi skoncentrowanych tylko na sobie. Znaczna część rodziców od najmłodszych lat uczy dzieci, że w pewnych miejscach trzeba być cicho i zachowywać się spokojnie - w ankiecie na temat uspokajania dzieci odpowiedziało tak 41 proc. respondentów.
Ulegać opinii społecznej czy nie?
Liczenie się ze zdaniem innych ludzi ma dwie strony medalu. Jedną jest okazywany im szacunek, a drugą zbytnia podatność na nacisk opinii publicznej. Społeczeństwo może jednak piętnować naturalne przejawy zachowania w rodzinie, tak jak to miało miejsce całkiem niedawno, kiedy krytyce zostały poddane matki karmiące piersią w miejscach publicznych. Dyskusja dotyczy tego, czy karmienie piersią w takich miejscach jest epatowaniem tą czynnością i naruszaniem poczucia estetyki postronnych ludzi, czy po prostu wykonywaniem jej w tym właśnie miejscu, bo takie akurat warunki do karmienia zastały matki, które wyszły z dzieckiem z domu.
Alicja Szmigiel, ekspert akcesoriów dziecięcych Baby Land, zachęca mamy, które mają opory aby karmić piersią w miejscach publicznych, do korzystania z laktatorów. Mleko odciągnięte przed wyjściem na spacer z maluszkiem pozwoli uniknąć krępujących sytuacji.
– Takie napiętnowanie matek karmiących jest nie tylko problem społecznym, ale też ważną kwestią wpływającą na zdrowie dziecka, bo zestresowana i spięta mama będzie miała mniej wartościowe mleko – przekonuje Alicja Szmigiel.
Kwestia naruszania komfortu innych użytkowników wspólnej przestrzeni miejskiej, dotyczy również chodzenia z dziećmi do restauracji i wspomnianego już płaczu w miejscach publicznych. Dla części ludzi takie zachowania są nieodpowiednie.
– Jako społeczeństwo jesteśmy coraz bardziej wygodni, mamy wyższy status życia, podróżujemy po świecie. Więcej wymagamy od otoczenia i od miejsc, w których się znajdujemy. A gdy brakuje nam określonego komfortu, z większą łatwością, bo często anonimowo w Internecie, krytykujemy. Ale ludzie zawsze będą podzieleni na zwolenników i przeciwników, ze względu na wartości, poczucie estetyki, czy własną sytuację – dodaje Emilia Link-Dratkowska.
Odpowiedź na pytanie, czy ulegamy opinii społecznej czy nie, znajduje się we wspomnianej już ankiecie przeprowadzonej na zlecenie marki NUK. Z badania wynika, że jedynie 3 proc. rodziców pozwala popłakać swojemu dziecku i nie przejmuje się ludźmi wokół.
Nadesłał:
embro
|