Studia MBA zabijają biznes i gospodarkę


2013-07-25
W czasach, gdy management wyrasta na odrębną od reszty pracujących kastę pojawiają się głosy, że szkolenia, kursy a zwłaszcza studia MBA, to zło.
Profesor Henry Mintzberg z uniwersytetu McGill w Montrealu ma dwa tytuły magistra zdobyte w słynnym Massachusetts Institute of Technology. Teoretycznie powinien należeć do grona tych, którzy podobne kursy wychwalają pod niebiosa. Bo jeśli chodzi o szkolenia zarządzanie jest tą dziedziną, w której podobno wiedzy ciągle mało. A jednak – Mintzberg od prawie dekady głosi tezę, że wzrost znaczenia kasty menedżerów, absolwentów studiów MBA, to zagrożenie dla społeczeństwa. 

Być jak George W. Bush

Po raz pierwszy wystąpił przeciw tego rodzaju szkoleniom z zarządzania w swojej książce „Managers Not M.B.A.s” wydanej w 2004 r. Dał w niej wyraz swoim poglądom zdobywając swojego rodzaju uznanie. Konkrety? 

W rozmowie z dziennikiem New York Times Mintzberg przywołuje popularną metodę nauczania poprzez poznawanie studiów przypadków. Jego zdaniem nawet, jeśli ktoś przyjrzy się dwudziestu, i tak niewiele zrozumie. Przykładem może być były prezydent, George W. Bush, który ukończył studia MBA na Harvardzie, a potem dowiódł, że niewiele się w ich trakcie nauczył. 

Zły jest system, nie ludzie

Ostatni kryzys w pewnym sensie dowiódł, że Mintzberg może mieć rację. Studia MBA ukończyli prawie wszyscy menedżerowie, których firmy poniosły wówczas porażkę. Szkolenia, zarządzanie talentami i inne uznane sposoby przepychania ludzi na ścieżce do najwyższych korporacyjnych stołków nie pomogły. 

W 2009 roku, także w New York Timesie, Ángel Cabrera, dziekan jednej z amerykańskich szkół biznesu, mówił że problem ma charakter systemowy. Krytyka, która wówczas się ujawniła, wskazywała na liczne słabości edukacji menedżerskiej. Niektórzy twierdzili, że studia są zbyt szczegółowe, skupione na detalach i naukowym podejściu do zarządzania. Inni uważali, że problem tkwi w stosowaniu prostych rozwiązań skomplikowanych problemów. Jeszcze kolejni – że menedżerowie po MBA wiedzą wprawdzie, jak pomnażać zyski akcjonariuszy, ale kompletnie nie mają pojęcia jaka jest rola prowadzonych przez nich firm w gospodarce i społeczeństwie. 

Eksploracja czy eksploatacja?

Jest wreszcie przyzwyczajenie do życia w dobrych czasach. Trzy dekady przed kryzysem to na zachodzie czas ciągłego wzrostu. Menedżerowie nie mieli więc nawet od kogo nauczyć się działania w trudnej sytuacji. 

Być może najpoważniejszym zarzutem wobec korporacyjnej kultury, która pleni się poprzez szkolenia i kursy zarządzania, a zwłaszcza studia MBA jest przedkładanie przez ich absolwentów eksploatacji ponad eksplorację. To stwierdzenie samego Henry'ego Mintzberga z jego artykułu w renomowanym tygodniku The Economist. 

Mintzberg twierdzi bowiem, że są dwa zasadnicze sposoby na poprawę wyniku firmy: poprzez eksplorację, czyli zdobywanie nowych rynków, rozwój produktów i obsługi klienta oraz poprzez eksploatację tego, co już udało się osiągnąć. Pierwszy sposób jest trudny i zajmuje dużo czasu. Zanim menedżer zdoła osiągnąć wynik, zostanie zwolniony za jego brak. 

Zamiast szklić, narzekają

Dlatego na studiach MBA uczy się przede wszystkim jak eksploatować firmy w poszukiwaniu jak najszybszych zysków. Zamiast rozwijać umiejętności pracowników – trzeba ograniczać im pensje. Zamiast inwestować w badania – manipulować cenami. Jednym słowem, zamiast rozwijać firmę, wysysać z niej wszystkie soki, żeby w krótkim okresie zgadzały się liczby. I premia na koncie. 

Jak to działa w praktyce? Inny amerykański naukowiec, Peter Cappelli z renomowanej szkoły biznesu Wharton, pokazuje skutki tych praktyk w nieco szerszym ujęciu. Jeszcze w 1979 toku każdy z młodych pracowników w USA mógł liczyć na dwa i pół tygodnia szkolenia w roku (przeciętnie). Obecnie tylko 21 proc. młodych pracowników uczestniczy w jakimkolwiek szkoleniu w ciągu pierwszych pięciu lat swojej pracy. 

Kasta zawsze sobie poradzi

Firmy rezygnują ze szkolenia ludzi, ponieważ są eksploatowane przez wyuczonych na kursach MBA menedżerów. Jednocześnie, ci sami menedżerowie narzekają, że brakuje im wykwalifikowanych ludzi do pracy. Eksploatacja z samej swojej natury nie może trwać wiecznie. Koniec końców zasoby zostają wyczerpane, a możliwości poprawy efektywności – ograniczone. Jednym z objawów tej sytuacji jest właśnie sytuacja na rynku pracy, gdzie brakuje wykwalifikowanych ludzi, a jednocześnie nikt nikogo nie szkoli. 

Podobnie jest na innych polach: pracownicy są przepracowani, niedocenieni i zbyt nisko opłacani. Firmy nie inwestują w badania, a jedynie pozwy sądowe. W dobrych czasach wszystko gra, kiedy pojawiają się problemy, przeszkoleni i wyuczeni menedżerowie przestają dawać sobie radę. Zostawiają swoje firmy w opłakanym stanie, sami jednak odchodzą zabezpieczeni na resztę życia. Kasta na tyle oderwała się już od reszty pracowników, że potrafi poradzić sobie nawet w kryzysie. 

Nadesłał:

s4ww

Wasze komentarze (0):


Twój podpis:
System komentarzy dostarcza serwis eGadki.pl