E-book nie dla studenta?


E-book nie dla studenta?
2012-07-30
Studenci zakończyli sesje egzaminacyjne, wykładowcy udali się na urlopy, a na uczelniach zagościła pustka. Korzystając z początku wakacyjnej przerwy i ostygnięcia akademickich emocji, możemy przyjrzeć się bliżej samemu szkolnictwu wyższemu.

Po alarmujących apelach profesora Jana Stanka z Uniwersytetu Jagiellońskiego i profesor Ewy Nawrockiej z Uniwersytetu Gdańskiego, rozgorzała na nowo dyskusja o tym, czy polskie uczelnie zapewniają odpowiedni poziom kształcenia, aby ich absolwenci mogli czuć się pewnie na rynku pracy.

 Bez wątpienia pęd do ukończenia studiów, sprawił, że niekiedy nie wiąże się ono z faktycznie nabytymi umiejętnościami i wiedzą. Jednocześnie spadł prestiż społeczny związany z tytułem inżyniera czy magistra. Jeszcze dwadzieścia lat temu osoba o wyższym wykształceniu mogła uważać się za członka elity intelektualnej kraju. Dziś wyższe (najczęściej licencjackie) wykształcenie mają prawie wszyscy.

 Często studenci wychodzą z założenia, ze skoro płacą, to mogą też wymagać. Nie tyle wysokiego poziomu zajęć, co dokumentu potwierdzającego ich kompetencje jako socjologa lub informatyka. Są szkoły gotowe im to zaoferować.

 Gdyby na uczelniach wyższych wszystkim chodziło wyłącznie o pieniądze i naukowe tytuły, musielibyśmy uznać taki stan rzeczy za normalny. Na szczęście znaczna część młodych ludzi idzie na studia, aby zdobyć wiedzę. Poza niewielką liczbą prywatnych akademii o dobrym poziomie, mają do wyboru państwowe uniwersytety. Tu kadra dba o budowany latami autorytet i rzadko wystawia go na szwank, zaniżając poziom wykładów.

Niestety, nawet te najbardziej renomowane uczelnie również ponoszą winę za ogólny poziom nauczania. To do nich porównuje się nowe szkoły, nic więc nie motywuje rektorów i dziekanów, by poprawić ofertę edukacyjną. W kwestiach merytorycznych bardziej szczegółowo i dosadnie wypowiedzieli się profesorowie Ewa Nawrocka i Jan Stanek. Jednak oprócz samych prowadzących, istotne jest otwarcie edukacji na nowoczesne technologie, które sprzyjają szybkiemu przepływowi  wiedzy, dyskusjom, toczącym się bez względu na odległości dzielące dyskutantów, i pozwalają oprzeć na współpracy rozwiązywanie problemów. Internet odmienił wiele obszarów naszego życia. Dlaczego uczelnie miałyby pozostać bastionem nietkniętym zmianami?

 Chcielibyśmy widzieć uniwersytety jako miejsca, w których rodzi się postęp, generowana jest nowa i potrzebna nam wiedza. Coraz mniej jest żywej dyskusji, ćwiczeń, praktyk, a coraz więcej martwych wykładów. Zamiast dostępu do najbardziej aktualnej wiedzy, chociażby w wersji elektronicznej, studenci mają do dyspozycji kuriozalnie drogie podręczniki akademickie, wydawane tylko w tradycyjnej papierowej wersji.

 Czy to studenci niechętnie odnoszą się do nowoczesnych technologii? Wręcz przeciwnie. Rozwój technologiczny nastąpił tak szybko, że wielu pracowników naukowych czuje się wśród nich znacznie mniej swobodnie niż ich studenci. Ci ostatni są całkiem nieźle zorganizowani: potrafią wymieniać się notatkami z wykładów, skanują podręczniki i zamieszczają je w internecie, wspólnie piszą prace zaliczeniowe, licencjackie i magisterskie. Wiele tych działań ma charakter patologiczny czy wręcz jest nielegalna. Trzeba jednak spojrzeć na nie, jak na gotowe rozwiązania, które należy ucywilizować i wykorzystać. I to jest zadanie dla uczelni wyższych.

 Książki, oferowane jako podręczniki i pomoce akademickie, kosztują nieraz około 200 zł, co przy 6-10 przedmiotach w semestrze znacznie nadwyręża studencki budżet. W tym wypadku pomocna byłaby możliwość zakupu albo wypożyczania elektronicznych wersji podręczników (na 24 godziny, tydzień czy semestr) Co więcej, wydawcy przygotowując takie podręczniki w formatach elektronicznych, a nie plikach PDF, mogą zaoferować studentom wyższą jakość i użyteczność niż nielegalnie ściągnięte skany, czy zwykłe kserokopie.

 Czy uczelnie dysponujące przecież potężnym potencjałem ludzkim, nie mogłyby poprawić swojej oferty wydawniczej? Udostępnić swoim studentom dobrze przygotowane elektroniczne wersje skryptów, zestawów tekstów, podręczników czy też dostęp do baz wiedzy w języku polskim?

         Prace doktorskie, habilitacyjne, monografie muszą być wydawane w wersjach papierowych, nawet jeżeli nakład nie przekracza 100 egzemplarzy, a książka nie jest zalecana jako lektura studentom autora. Taka sytuacja nie sprzyja nawet niewielkim inwestycjom w nowoczesne technologię. - Znane są na rynku nowoczesne technologie wydawnicze, które są udostępniane online z poziomu przeglądarki. Oprogramowanie takie może służyć studentom, wykładowcom czy wydawnictwom uczelnianym jak zwykły edytor tekstu z tą jednak różnicą, że przygotowany w takim edytorze tekst może być złożony w dowolnym potrzebnym dziś formacie np. PDF do druku, formatach cyfrowych umożliwiających odczytanie tekstu na tabletach, czytnikach czy nawet smatfonach, w formie strony internetowej, materiału na platformy elearningowe czy pliku do wypalenia na płycie CD. Korzystają z takich rozwiązań zarówno komercyjne wydawnictwa jak i niewielkie studia DTP, dlaczego nie wykorzystać takich rozwiązań na wyższych uczelniach? - mówi Marzena Zawadzka, prezes spółki Inpingo.

 Studenci korzystając z technologii starają się jedynie przetrwać i zdobyć upragniony dyplom. - Często nie mają wyboru. Albo wydadzą kilkadziesiąt (nieraz kilkaset) złotych na publikację konkretnego autora, albo zdobędą je w inny mniej lub bardziej legalny sposób - dodaje prezes Zawadzka.

Szkoda tylko, że gra toczy się o dyplom, a nie najbardziej aktualną wiedzę, umiejętność myślenia oraz rozwiązywania nietypowych problemów, współpracę i współdziałanie służące nam wszystkim.

Michał Mucha

Nadesłał:

alicja_jj

Wasze komentarze (0):


Twój podpis:
System komentarzy dostarcza serwis eGadki.pl